2 x 2 = 4 - Oferta uzdrowicieli
Tygodnik "Wprost", Nr 1169 (01 maja 2005)Alterglobaliści najchętniej podzieliliby nawet to, czego jeszcze nie wytworzono
Wacław Wilczyński
Nie mam tu, proszę państwa, na myśli bioenergoterapeutów, niekiedy bardzo pożytecznych. Rzecz w tym, że słabiej dokształceni politycy znowu dają się nabierać przeciwnikom wolności na umoczone w humanitarnym sosie antyrynkowe hasła. Noam Chomsky i jemu podobni "idealiści" są znowu modni. Wszystko dlatego, że nierówność materialna - ich zdaniem - stała się nadmierna, że obraża poczucie sprawiedliwości, że trzeba inaczej dzielić ten światowy bochenek chleba. Co światlejsi politycy i naukowcy organizują wprawdzie konferencje, na których wybitni znawcy problemu usiłują wytłumaczyć zainfekowanemu audytorium, że nierówność materialna jest niezbędnym warunkiem postępu, że warunkiem rozwoju jest możność uzyskania indywidualnego sukcesu, że bogactwo dzisiejszych liderów wyrosło z indywidualizmu gospodarczego, a nie z kolektywizmu.
I tak jest już lepiej. Jeszcze niedawno współczesne lewactwo odrzucało globalizację, a dziś pogrobowcy marksizmu mówią tylko, że powinna być bardziej ludzka, humanitarna, społecznie sprawiedliwa. Czyli inna niż ta dziewiętnastowieczna, ociekająca krwią i potem ludów ujarzmionych przez kapitalizm. To, że ten wiek XIX był stuleciem największego i najszybszego postępu w dziejach, nie ma dla nich znaczenia. Ale ewolucja poglądów lewactwa jest widoczna. Nie można było dłużej się kompromitować negacją nieuchronnych procesów historycznych, zahamowanych przez totalitaryzm XX wieku. Wobec tego antyglobaliści przechrzcili się w alterglobalistów.
Koncepcyjna pustka
Już myśleliśmy, że alterglobaliści mają w zanadrzu jakieś cudowne recepty na shumanizowanie globalizacji, a tu okazuje się, że szuflady są puste. Na dobrą sprawę wszystkie postulaty tych dobroczyńców ludzkości sprowadzają się do żądania "lepszego" podziału produktu społecznego, opodatkowania obrotów kapitałowych i państwowej regulacji w celu uzyskania dostatecznej stopy redystrybucji. Rzecz jednak w tym, że w dalszym ciągu alterglobaliści nie utożsamiają się ze współczesną gospodarką. Alterglobalistów nie interesuje gospodarka jako społeczeństwo wytwórców, producentów. Interesuje ich tylko podział, a nie inwestycje. Najchętniej podzieliliby nawet to, czego jeszcze nie wytworzono.
Wszystkie idee alterglobalistów przedstawiane są tak, jakby wolny świat nie podejmował żadnych wysiłków dla ułatwienia krajom najbiedniejszym wyrwania się z kręgu ubóstwa, tak, jakby nie miał w tym zakresie żadnych doświadczeń. Modne jest, oczywiście, utyskiwanie na Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy, nie dlatego, że instytucje te często popełniały błędy w wydawaniu miliardów dolarów na kredyty i pomoc dla biedaków, lecz dlatego, że dawały za mało, domagając się jeszcze rozliczeń. Alterglobaliści nie chcą przyjąć do wiadomości gigantycznych strat poniesionych już po dekolonizacji w wyniku roztrwonienia pieniędzy przez skorumpowanych i brutalnych kacyków.
Dawać ryby!
Alterglobaliści ciągle nie widzą roli pieniądza jako stymulatora wzrostu i rozwoju. Nie widzą różnicy między dawaniem ryb a dawaniem wędek, nie wspominając nawet o inwestowaniu w hodowlę ryb. Widzą zawsze tylko konsumpcyjny aspekt zasiłku, bo nie chcą popierać indywidualnej przedsiębiorczości, nie są zainteresowani tworzeniem bodźców pobudzających innowacje. Alterglobaliści ciągle jeszcze zdają się nie dostrzegać tego, że wyrwanie się z kręgu ubóstwa (przejadania przyrostu PKB przez identyczny przyrost ludności) wymaga zawsze inwestycji przyspieszających wzrost produkcji. Dzisiejsza Brazylia jest dowodem na możliwość takiego przełomu. Ale już są sygnały, że przestaje się podobać alterglobalistom.
Europejscy maruderzy
Zastanawia mnie ciągle, jak wielu ludzi w czołowych krajach Europy Zachodniej uległo lewackim poglądom mającym swe źródło chyba jeszcze w tzw. studenckiej rewolcie 1968 r. Zafundowali sobie "trzecią drogę" i państwo opiekuńcze, jakoś nie dostrzegając, że gospodarkę Niemiec przy życiu trzyma ogromny eksport zawdzięczany sektorowi prywatnemu, a nie socjaldemokracji, która podwyższyła stopę redystrybucji do 50 proc. w ciągu swych trzydziestoletnich rządów. Zastanawia mnie też popularność tzw. ekonomii rozwoju, która nie spełnia wymagań stawianych nauce, a którą lansuje się jako alternatywę dla normalnej ekonomii. Wizja ta byłaby "zachęcająca" - regulacja gospodarki i puste półki. Skąd my to znamy? Czy naprawdę nie widzimy, że to właśnie gospodarka rynkowa umożliwia najwłaściwsze rozwiązywanie ekonomicznych problemów współczesnego świata? Czy alterglobaliści ciągle jeszcze nie rozumieją, że walka z nierównością materialną na pewno nie rozwiąże problemów nędzy i głodu?