jaś skoczowski
Grupa: Użytkownicy
Postów: 793
Dołączył: 8-July 04
Skąd: Leif Erikson:) Nr użytkownika: 11
Organizacja: LDN:)
Poglądy Polityczne:e.m.w.n.h.
|
"Cykliczność gospodarki
Szkoła austriacka jest znana w głównym nurcie głównie dzięki Hayekowi i jego pracom dotyczącym cyklicznych wahań, którymi charakteryzuje się gospodarka. Ten austriacki wkład, niezwykle trudny do zdeprecjonowania, a praktycznie zapomniany w Polsce, został uhonorowany w 1974 Nagrodą Nobla. Ogólną teorię cyklów od tej strony zaprezentował jako pierwszy Ludwig von Mises w 1912 roku (był nauczycielem Hayeka, idącego jego tropem). Hayek, opierając się na teorii swojego poprzednika, wyjaśniał w latach 30 brytyjskiemu środowisku naukowemu przyczyny popadania gospodarki w niejako rytmiczne sekwencje boom/kryzys.
Niestety, Hayek jednak wypadał gorzej od Misesa, a jego prezentacja zawierała wiele wad. Po pierwsze, była silnie techniczna i przesycona zaawansowaną terminologią, zrozumiała tylko dla nielicznych. Po drugie, jego teoria pomijała jeden istotny aspekt, o którym w swojej analizie nie zapomniał Mises, a na którego wyjaśnienie niestety brak w tak skromnym tekście miejsca (mowa o problemie „nadkonsumpcji”). Ten aspekt sprawił, że Hayek nie mógł domknąć swojej teorii w spójną całość. Po trzecie, prezentacja była „równowagowa”. Oznacza to, że opierała się na modelu, w którym nie ma elementu działania ludzkiego, a wszystko jest determinowane nieomal automatycznie przez czynniki środowiskowe. Zresztą Hayek, w porównaniu do Misesa, cały system cenowy widział dosyć „równowagowo” (Kirzner, Garrison – jego następcy – również tak robią). Należy także zaznaczyć, że w ujęciu Hayeka w początkowych fazach cyklu bardzo deprecjonowano oczekiwania (od tego błędu nie do końca wolna jest nawet analiza samego Misesa). Po czwarte, co już nie było winą Hayeka, jego odbiorcami byli brytyjscy ekonomiści, którzy wykształcili się w tradycji anglosaskiej (Mill, Clark, Marshall). Hayek tymczasem opierał się na naukach swoich mistrzów, niedostępnych w tamtym czasie po angielsku (przykładowo, praca Mengera ukazała się w tym języku dopiero w latach 50). Jak podkreślił to świetnie John Hicks, laureat Nagrody Nobla, Hayek mówił po angielsku, ale to nie była angielska ekonomia. Jego odbiorcy po prostu nie rozumieli Austriaka i mogli przyjmować jego argumenty jedynie „na wiarę”, bez odpowiedniego teoretycznego przygotowania. Te wszystkie czynniki sprawiły, że Hayek przegrał debatę z Keynesem i w 1936 rozpoczęła się nowa era w teorii ekonomii. Wypada dodać, iż ciężko mówić o jakiejś prawdziwej debacie, skoro teoria austriacka została zwyczajnie zignorowana, a nie odrzucona za pomocą argumentacji. Pragniemy także sprowokować zainteresowanych Czytelników, aby wskazali na polskim rynku chociaż jeden podręcznik z historii myśli lub makroekonomii, który prezentuje argumentację strony Hayeka i Keynesa – najpewniej nic nie znajdą. (Zresztą nie ma się czemu dziwić, skoro sam Keynes w przełomowej „Ogólnej teorii” „polemizował” ze swoimi przeciwnikami za pomocą ich ignorowania.)
Skąd się bierze cykliczność zgodnie z teorią austriacką? Marcin Masny stwierdził w artykule, że nie chodzi o impuls inflacyjny (zwiększenie podaży pieniądza), lecz o niską stopę procentową i nadmierne inwestycje. Jest to klasyczna błędna interpretacja austriackiej teorii cyklów. Przede wszystkim, początkowo nazywaną „teorią przeinwestowania”, powinniśmy raczej określić ją jako teorię „złego inwestowania”. Nie chodzi przecież o to, że kapitału jest zbyt dużo (to nigdy nie jest problem), lecz o to, że jest on kierowany w złe miejsca. Kłopotów przysparza dopiero błędna alokacja kapitału i związane z tym niewłaściwe postępowanie przedsiębiorców. Podkreślmy raz jeszcze – nie chodzi o nadmiar kapitału, lecz o jego złe wykorzystanie.
Każdego kryzysu należy doszukiwać się w błędach działających ludzi. Rzecz w tym, że jeśli wszystkie przyszłe zdarzenia są poprawnie antycypowane przez działających ludzi, to nie ma kryzysu, a gospodarka działa prawidłowo.
Problem pojawia się w momencie, w którym bankructwa nie są zaplanowane, a rosnące bezrobocie nie jest oczekiwane. Są to rzeczy, które nas zaskakują i oznaczają brak równowagi (dlatego możemy od razu odrzucić przedziwną tezę „nowych klasyków”, sugerujących, że recesje, depresje, masowe bankructwa, to wszystko zjawiska „równowagowe”). Skąd w takim wypadku wcześniejsze błędy?
Właśnie na skutek inflacji możemy tych błędów doświadczyć. Marcin Masny zwrócił uwagę na „niską stopę procentową”. Co jednak znaczy „niską”? Kiedy jest ona niska, a kiedy wysoka? Czy jeśli ludzie zaczną więcej oszczędzać i przez to spadnie stopa, to czy jest to powód do obaw? Czy jeśli będziemy więcej pieniędzy inwestować, to też będzie to powodem zmartwień? Naturalnie nie, dlatego w austriackiej teorii stopa nie jest „niska”, lecz jest „niższa” niż „naturalna”. „Naturalna”, czyli zgodna z dobrowolnymi preferencjami oszczędzających ludzi. Zasób kapitału i dostarczanych przez obywateli oszczędności przeznaczanych na inwestycje zależy w całości od ich własnych preferencji. Właśnie one określają naturalny poziom stopy.
Jednakże może ona zostać zakłócona przez impuls inflacyjny w postaci zwiększenia podaży pieniądza (czyli jednak w austriackiej teorii problemem jest właśnie zwiększanie podaży pieniądza, a nie zmiana stopy per se). Kiedy bank centralny rozpoczyna ekspansję pieniądza, ten nowy pieniądz będzie rozdysponowany na rynku przez banki komercyjne. Skutkiem tego dojdzie do obniżki stopy procentowej, która to właśnie jest szkodliwa dla gospodarki. Nie dlatego jednak, że stopy są „niskie”, lecz dlatego, że są „niższe” niż wskazały na to wcześniejsze decyzje jednostek. Polityka makro staje w opozycji do preferencji mikro. Stopa zostaje obniżona i pojawia się niejako impuls do zwiększenia inwestycji. Zwiększa się popyt na pracę i inne czynniki produkcji – przedsiębiorcy uruchamiają więcej procesów wytwórczych, niż by się to odbyło bez impulsu inflacyjnego. Mamy boom.
Problem jednak w tym, że dzięki zwiększeniu podaży pieniądza nie przybędzie kapitału. Nie będzie większej ilości środków produkcji, maszyn czy oszczędzonych dóbr, które zostałyby zużyte w procesie inwestycyjnym. Nie wyczarujemy kapitału – wprost przeciwnie, doprowadzimy do tego, że większa niż poprzednio liczba osób będzie konkurować o tę samą ilość kapitału, co przedtem. Można powiedzieć, że wkrótce przedsiębiorcy przekonają się, że jest ich więcej niż dziewczyn, które mają odwieźć po imprezie. Ekspansja pieniądza wykreowała tylko księgową iluzję, złudzenie, że jesteśmy bogatsi. Wkrótce nadejdzie recesja i wszyscy przekonamy się, że dzięki większej ilości pieniądza nie da się zwiększyć kapitału, a można jedynie wykreować złudzenie prosperity. Przychodzi kryzys.
Zademonstrujmy to w największym z możliwych uproszczeń. Powiedzmy, że mamy dwa procesy inwestycyjne: jeden prostszy, którego owoce produkcji będą mniejsze, do którego potrzebujemy 10 jabłek, a drugi zdecydowanie bardziej czasochłonny i wymagający nakładu 20 jabłek. Będzie on jednak bardziej produktywny w przyszłości niż proces pierwszy. Zebraliśmy fundusze na projekt od pożyczkodawców i, załóżmy, uzbieraliśmy 10 jabłek. Ustaliliśmy też, że nie opłaca nam się czekać na następne jabłka, bo jest ich zbyt mało na rynku i przedsiębiorcy nie chcą nimi ryzykować. Efekt – musimy uruchomić proces łatwiejszy, ale i mniej produktywny. Powiedzmy jednak, że przychodzi do nas dobry wujek, nazwijmy do bankiem centralnym, i daje do ręki karteczkę, na której jest napisane: „10 jabłek do wypłaty a’vista”. Efekt? Możemy rozpocząć dłuższy proces, który będzie bardziej produktywny. Rozpoczynamy tę inwestycję, zatrudniamy więcej środków i ludzi. Jednakże po wykorzystaniu pierwszych 10 jabłek przekonujemy się, że brakuje nam kolejnych 10, niezbędnych do dokończenia inwestycji. Tymczasem obietnica dobrego wujka była pusta – nie miał on tych kolejnych 10 jabłek. Ulegliśmy zwykłej iluzji, za którą nie stał realny kapitał. Z początku wydawało nam się, że mamy okres niesamowitej prosperity, boomu, wzrostu inwestycji. Tymczasem okazało się, marnotrawimy nasz realny kapitał (przeznaczamy na niewłaściwy projekt) i popełniamy fatalne błędy.
Tak w największym skrócie i trywialnej prezentacji wygląda austriacka teoria cyklów. Marcin Masny twierdzi, że neoaustriacy są dzisiaj bliżsi neokeynesistom niż starym Austriakom. Nic bardziej błędnego. Szkoła Austriacka ma doskonałe, niezależne tradycje. Jeśli chodzi o austriacką makroekonomię, to po Misesie była ona kontynuowana przez Murraya Rothbarda, a następnie przez współcześnie żyjących Josepha Salerno, Joerga Huelsmanna, Rogera Garrisona i innych. Stwierdzenie, że są oni bliżsi keynesizmowi niż Misesowi, wprawiłoby ich w nie lada zdumienie.
Nie jest też prawdą, że Austriacy uznają „teorię racjonalnych oczekiwań” (według której ludzie w zasadzie nie popełniają błędów). Oczekiwania jednostek są ich zdaniem „adaptacyjne”, czy też „elastyczne”. Oznacza to, że ludzie nie chcą popełniać błędów, więc mają tendencję do ich unikania. Nie jest jednak powiedziane, że zawsze się im to udaje."
raz - to co ja mówiłem o cykliczności gospodarki jest różne go tego, co oni tu piszą i wydaje się mi, że to ONI mają rację, czyli chłopaki z instytut misesa. dwa, zapraszam Keynesistów, by obalili argumnty. nie mogę się doczekać...
nie przemawia do mnie argument o przewidywaniu plajty - ael o tym, że bierzę się ją w rachunki owszem.
nie jestem pewien, czy piniądz dokładnie działa tak, jak oni piszą. ale napewno nie ma żadnego uzasadnienia teoria monetarna keynesistów, o ile ja ją znam - bo wtedy pieniądz byłby magicznym amuletem, którym można wyczarować wszystko...
--------------------
Like a bird on the wire Like a drunk in midnight choir I have tried in my way to be free
Jesus died for somebody's sins but not mine Meltin' in a pot of thieves Wild card up my sleeve Thick heart of stone My sins my own They belong to me, me
"Adam Smith's economics are not the economics of individualism; they are the economics of landowners and mill-owners"
Albert Jay Nock
|